Niektóre porty uroczo wyglądają z burty statku stojącego na redzie. My dość długo czekamy na możliwość wpłynięcia i zacumowania. Nie zwlekam, ruszam. Trening zaczynam od prawej burty. Widzę bulwar, samochody i ludzi. Na zachód unosi się wstęga nadmorskiej autostrady. Na dziobie obiegam ładownię i jestem już na lewej burcie. Na wprost wulkan Vesuvius, na prawo zatoka, na cyplu Sorrento, morze i wyspa Capri. Podczas treningu powtarzam, że muszę tam być. Jest parno, ściemnia się. Pierwsze zapalają się lampki przy wejściu do portu. Przebiegłem dwanaście okrążeń. Ponad sześć kilometrów. Jest zupełnie ciemno. Lekki wiaterek, delikatne kołysanie statku. Światła w bulajach. Kolorowe neony nad miastem. Usypia dzień, budzi się noc. Wiatr przynosi odgłosy nocnego życia. To ponoć miasto oszustów i żebraków, turystów i mafii.
Wreszcie jesteśmy w porcie. Codziennie wybieram inny kierunek. Wąskie, gwarne uliczki prowadzą do nieba. Suszy się pranie. Jakże inaczej wygląda Pompea. W roku 79 naszej ery została pokryta lawą i pyłem z Vesuviusa. Miasto zastygło. Ludzie na zawsze uwiecznieni w różnych pozach. Kiedy wspinam się do krateru wulkanu oczekuję czegoś wyjątkowego. Nie mylę się. Piękne księżycowe widoki, zastygła magma i olbrzymi krater o stożkowym wgłębieniu. Zapach siarki, dym. Z góry widzę zatokę i miasto. Słońce i pomarańcze.