POSZUKIWANIE CZASU MINIONEGO
Wyznaczam sobie zadanie, trasę. Trzeba uważać, biegnę truchtem chodnikiem. Dziwny jest ten ruch lewą stroną. Plecak, w środku mapa, napój, koszulka, aparat i w drogę. Jestem podekscytowany! Jak odbiorę te miejsca? Tamte czasy, które darzę wielkim sentymentem. Dużo tego w plecaku. Muszę bardziej przykrócić ramiączka, lepiej się biegnie… Dam radę. Muszę, mimo, że lewe kolano jeszcze pobolewa. Pierwsza szkoła Johna Lennona – Primary School na Dovedale Road. Schludna, czerwona cegła, szara dachówka. Chwila zadumy, robię zdjęcie. Biegnę dalej do słynnej ulicy na cały świat – Penny Lane. Piękny półokrągły murek oddziela ogród od chodnika. Ulica niedługa, niezbyt szeroka. Pnie się w połowie pod górkę. Nucę tę melodię: ”In Penny Lane there is a barber showing photographs of ev`ry head he`s had the pleasure to know. And all the people that come and go stop and say `hello` “. Teraz do drugiego domu Lennona. Po drodze mijam Beaconsfield Road, a tam także słynne Strawbery Field. Kiedyś była tam plantacja truskawek – stąd nazwa. Potem wybudowano tam sierociniec pod opieką Armii Zbawienia. Ta uliczka też pnie się w górę, jeden wąski chodnik. Chyba za daleko pobiegłem. Jest jeden ośrodek ale po lewej stronie, mój musi być po prawej. Wracam, spotykam chłopców. Słuchaj – wiemy, czego szukasz, za sto metrów w dół po lewej jest zielona brama. Dwa budynki. Do pierwszego nie można wejść bo to teren prywatny. Jestem,- chłopcy zróbcie mi zdjęcie – proszę. Skąd jesteś ? Z Polski – odpowiadam. Aaa! Zdziwienie z zaskoczeniem. Odchodzą, dobrze, bo ja potrzebuję ciszy. Pracuje moja wyobraźnia: widzę gromadę dzieciaków, wśród nich John, wszyscy roześmiani, co w tamtych czasach było rzadkością. Przecież były to wczesne lata powojenne. Na tych chłopcach także zostawiły swoje piętno. Tutaj zawsze było wesoło – wspominał Lennon. Znów w uszach ta piosenka…
Let me take you down
'Cause I’m going to strawberry fields
Nothing is real
And nothing to get hung about
Strawberry fields forever
Wracam znowu na Menlove Avenue i już za chwilę jestem pod drugim domem Johna. Tutaj, we wczesnym dzieciństwie, zamieszkał on u ciotki Mimi Smith. Jestem przed domem. Właśnie kończy zwiedzanie jakaś wycieczka. Chcę wejść. Nie zezwalają. Musisz kupić bilet za 12 funtów w centrum, a my tobie już wszystko pokażemy. Przeczekałem, wycieczka pojechała dalej. Zostałem sam na sam z Sylwią Hill, jak przeczytałem na jej identyfikatorze. Zaczynam od tego, że jestem z Polski, i uwielbiam Beatlesów. Specjalnie tutaj przyjechałem. Nie mięknie, próbuję inaczej-Sylwio ile ty masz lat? –pytam cokolwiek naiwnie – odpowiada. Jesteśmy rówieśnikami!- Ty chcesz ode mnie bilet, a ja byłem w Białym Domu u prezydenta Jimmiego Cartera za darmo, a ty chcesz 12 funtów?- wchodź Kaz -otwiera bramkę – prowadzi do środka. Czysto, ładnie, meble z tamtego okresu. Przed domem jeszcze Sylwia robi mi zdjęcie. Pytam o dalszą drogę na następny dzień. Jeszcze uzupełniam zapas wody i zmieniam koszulkę. Sylwia tłumaczy dokładnie, nie jestem dla niej takim przeciętnym turystą – mam pasję, chcę wszystko zobaczyć, sfotografować, a takim tutaj pomagają więcej.- Dużo biegasz?-pyta zaciekawiona.-Tak, maratony- odpowiadam. Mam zaliczonych 121 w tym jeden w Londynie w 1992roku. Nie wiedziałam, że w Polsce jest także modny jogging -dziwi się. Dziękuję Ci Sylwio. Dobiegłem do domu. Chyba dzisiaj trochę przesadziłem, zrobiłem ponad 20 kilometrów. Jeszcze nie wiem, że bardzo dużo ich przede mną. Zasypiam szczęśliwy. Tyle dzisiaj widziałem.